Rano zadzwonił do niej Shane.
Umówili się wieczorem do kina na jakąś nową komedię. Popołudniu Holly poszła z
mamą do apteki pomagać jej w porządkach na zapleczu. Spędziła tam co najmniej 2
godziny. Nim zobaczyła, że już pora wracać do domu i szykować się na randkę,
znalazła coś między starymi lekami. Klucz. Kolejny, niewidzialny klucz. Co to
wszystko, do cholery ma znaczyć? Kiedy wzięła go do ręki, poczuła ciepło a na
jej ręce zaczęły pojawiać się małe, czarne symbole. Holly poczuła się dziwnie i
zrobiło jej się słabo.
-Holly!- zawołała jej mama.- Nie jesteś głodna? Mam tu... O Boże!- Matka
podbiegła do Holly najszybciej, jak potrafiła.- Dobrze się czujesz? Nic Ci nie
jest? Holly! Odezwij się!
-Mmmm.- Holly tylko coś wymruczała, bo myślami była gdzieś indziej. Klucz dalej
ciążył w jej ręce, a ciało płonęło, jakby miała wysoką gorączkę. Miała sen na
jawie. Przeniosła się myślami do Paryża, 1803roku. Widziała przed sobą parę
nastolatków, stojących na moście, którego budowa nie została jeszcze
zakończona. Była chłodna noc. Zakochani mięli ze sobą kłódkę. Zapięli ją razem
na barierce mostu. Szczęśliwi z tego czynu, pocałowali się. Ot, skromny
buziaczek. Nagle Holly zrobiło się ciemno przed oczami. Cisza. Ciemność. Chłód.
I światło ulicznej latarni przedarło się do niej. Wtedy zobaczyła tych samych
nastolatków. Ale... nie wyglądali tak samo, jak wcześniej. Holly widziała
dziewczynę, na oko w jej wieku i chłopaka nieco starszego. Z ich głów wyrastały
kocie uszy a powietrze przecinały dwa ogony. Ogon dziewczyny był chudy i długi
z kulką czarnej sierści na końcu. Ogon chłopaka był dużo krótszy i grubszy. Oba
wyglądały, jakby żyły własnym życiem. Wiły się, latały i wyginały na wszystkie
strony. Oczy nabrały innego kształtu, a źrenice zamieniły się w paciorki. Holly
widziała klucz, którym para zamknęła kłódkę. Był masywny, zdobiony i tak
czarny, jak sierść ludzi-kotów. Kiedy
para wrzuciła klucz do rzeki, ich ogony splątały się ze sobą, a oni sami
pocałowali się na dowód swojej wiecznej, młodzieńczej miłości. Holly poczuła
zawroty głowy. Zamrugała oczami i znalazła się z powrotem na zapleczu apteki.
Matka coś do niej mówiła, ale Holly nie była w stanie niczego zrozumieć. W głowie
jej szumiało a w ustach jej zaschło. Czuła się , jakby była na kacu i miała
ochotę wymiotować. Każdy najmniejszy ruch przyprawiał ją o palący ból w piersi
i zawroty głowy. Ledwo łapała oddech. Była biała jak ściana. Holly zwymiotowała
na jakiś karton z przeterminowanymi lekami na bóle brzucha. I nagle wszystko
ustało. Tak nagle, jak się zaczęło.
-Holly, jak się czujesz? Słyszysz mnie? Kurwa, powiedz coś!- Emmie płynęły łzy
po policzkach. Holly zrobiło się przykro, że tak nastraszyła mamę.
-Nic mi nie jest. Już dobrze. Musiałam zjeść coś nieświeżego.
-Dzięki Bogu!- wykrzyczała Emma i przytuliła córkę.- Chodź, zawiozę Cię do
domu, musisz odpocząć.- powiedziała z troską. Holly się nie sprzeciwiała.
Wstała, nadal trzymając w ręce klucz. Wyszła z apteki i usiadła na miejscu
kierowcy w starym Fiacie Panda swojej mamy. Zapięła pas i czekała, aż mama
zamknie aptekę.
-Na pewno już Ci lepiej?- zapytała Emma siadając za kierownicą.- Jesteś pewna,
że nie chcesz jechać do szpitala?
-Tak, mamo. Naprawdę już mi lepiej. To chyba ten makaron, który zjadłam wczoraj
na kolację. Od apteki do jej domu dzieliły 4 skrzyżowania ze światłami i jakieś
10 minut jazdy. Mama zawsze była zbyt leniwa, żeby chodzić do pracy na
piechotę. Holly spojrzała na telefon.
-O nie!- wykrzyknęła widząc, że jest już szósta trzydzieści. Była umówiona z
Shanem na siódmą.
-Co się stało?
-Umówiłam się z Shanem do kina. Mam tylko pół godziny, na wyszykowanie się!
-Przykro mi, moja droga, ale nigdzie nie pójdziesz.- odrzekła z surową miną jej
matka zatrzymując się na czerwonym świetle.
-Co? Jak to? Dlaczego?
-A no dlatego, że zarzygałaś mi pół zaplecza?- odpowiedziała sarkastycznie.- Nigdzie
się nie wybierasz.
-Ale mamo...
-Powiedziałam: „nie” i koniec dyskusji!- Holly zrezygnowała z dalszej kłótni.
Wiedziała, że nic jej to nie da. Kiedy dojechały do domu, Holly położyła się w
salonie na kanapie i przykryła kocem. Mama przyniosła jej gorącej herbaty i
wróciła do pracy. Holly zadzwoniła do Shane’a.
-Cześć słonko, szykujesz się już?
-Przykro mi, nie mogę iść.
-Co? Ale jak to? Coś się stało?
-Tak. Przyjedź do mnie, dobrze?
-Jasne! Zaraz u Ciebie będę.
-Kocham Cię.- powiedziała Holly, kończąc tym ich rozmowę. Włączyła telewizor i
czekała na przyjazd najlepszego chłopaka na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz