piątek, 31 maja 2013


Frank, woźny w liceum Taft w Kalifornii, zauważył, że Shane’a nie ma w pracy dopiero po 15 minutach. Ten smarkacz znowu uciekł.-pomyślał Frank. Poszedł do szopy na narzędzia po grabie i zrobiło mu się głupio, widząc, że przerwał nastolatkom zabawę. Chłopak miał opuszczone spodnie, a dziewczyna klęczała. Przerwała i spojrzała w stronę drzwi. Gdy ujrzała w nich woźnego, mimowolnie poczerwieniała na twarzy. Odwróciła się w stronę Shane’a, który był już ubrany i jeszcze bardziej czerwony niż Holly, i popatrzyła jeszcze raz na woźnego. Nic nie powiedziała, tylko patrząc przed siebie, z wysoko podniesioną głową, wyszła na dziedziniec skąpany w popołudniowym słońcu. Nie czekała na Shane’a, po prostu poszła. 
Postanowiła, że pójdzie do swojej najlepszej przyjaciółki- Katie. Ostatnio ze sobą nie rozmawiały, a Holly akurat miała teraz czas. Ze szkoły Holly nie miała daleko do jej domu. Przeszła dwie przecznice i już stała pod zielono-pomarańczowym domem swojej przyjaciółki. Gdy zapukała do drzwi, otworzyła mama Katie- Emily Colins.
-Dzień dobry.- przywitała się grzecznie Holly.- Katie w domu?
-Dzień dobry, Holly!- powiedziała pani Colins i uściskała Holly jak wlasną córkę.- Niestety, Katie gdzieś wyszła
. Może wejdziesz do środka i na nią zaczekasz? Właśnie upiekłam szarlotkę.
-Bardzo chętnie.
Holly wchodząc do środka, od razu poczuła zapach szarlotki i ulubionych, drogich perfum Katie. Zawsze używała ich nieco za dużo, niż powinna. Usiadła na krześle, przy małym, okrągłym stole w jadalni i jak zwykle, otrzymała szklankę mleka od pani Colins.
Emily była kobietą po 40-stce, o niezłych kształtach i długich, naturalnych, kasztanowych włosach. Zawsze była ładna, a córka bez wątpliwości odziedziczyła po niej urodę.
-Opowiadaj kochanie, co tam u Ciebie?- pani Colins zawsze zwracała się do niej czule i traktowała ją jak drugą córkę.- U rodziców wszystko dobrze?
-U mnie dobrze, dziękuję. U rodziców też, choć tata coś ostatnio narzeka na zdrowie. Mówi, że bolą go plecy i czasem łapią go skurcze. Ale mama ma się świetnie.
-Ojej, to niedobrze. Ale na pewo wydobrzeje.- Emily uśmiechnęła się i podała Holly szarlotkę.
-A jak u pani? W pracy wszystko dobrze?- pani Colins pracuje w dużej firmie i bardzo dużo zarabia. Stąd te wszystkie drogie cuchy, mnóstwo biżuterii i rozmaitych wygód XXI wieku
-Ah, tak. Dziękuję, że pytasz.- Emily usiadła przy stole i zaczęła jeść szarlotkę.- Jak tam, z chłopcami? Masz jakiegoś?
Holly przez chwilę się wahała, co powiedzieć, ale nie musiała odpowiadać, bo słychać było szczęk kluczy w zamku, mocne trzaśnięcie i znajomy głos, krzyczący:
-Mamo, wróciłam! I czuję szarlotkę!- Katie wpadła do jadalni jak burza, ale kiedy zobaczyła Holly, upuściła na ziemię swoją torebkę, która pewnie kosztowała tyle, co wszystkie ubrania Holly i szybko do niej podbiegła.- Boże, Holly, co ty tu robisz?!- Jeszcze raz ją przytuliła a potem pocałowała. W usta. To było dziwne, i Holly poczuła się zmieszana, ale odebrała to, jako oznakę radości.- Przepraszam, ale tak bardzo się cieszę, że Cię widzę. Chodźmy na górę. Albo nie mam lepszy pomysł! Chodźmy na zakupy!- Ostatnie słowa niemal wyśpiewała. Holly nie potrafiła się nie zgodzić. Podziękowała pani Colins za szarlotkę i wybiegła z Katie na zakupy. Przy niej zawsze czuła się taka... biedna. Katie zawsze miała na sobie markowie i bardzo drogie ubrania, a Holly ubierała się jak inni i czasem zdawało jej się nawet kupować w lumpeksach. Zakupy zdecydowanie jej się przydadzą. Po drodze nie rozmawiały o niczym, wpadły tylko po kawę na wynos do Common Graund i ruszyły do centrum handlowego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz